Nadmiernie odważny człowiek...

Aleksander Mleczko był 13 października 1982 roku szefem patrolu SB, do którego należał Andrzej Augustyn, zabójca Bogdana Włosika. Fragment wspomnień Mleczki na ten temat:

Odwołuję się do ustaleń wykonanych w procesie sądowym, w którym skazano kpt. A.A. na wieloletnie, bezwzględne pozbawienie wolności. W materiałach postępowania stwierdza się jednoznacznie, że M. [Aleksander Mleczko] wydał jednoznaczny zakaz pobierania broni na działania, że określił, iż rejon operowania patrolu zamyka się na wysokości kościoła „Arka” w Bieńczycach, a także, że sam przebywał w rejonie ronda przy os. Złota Jesień w Nowej Hucie, tj. około kilometra od miejsca tragedii.

Nie rozwodząc się tu nad przyczynami tragedii o wymiarze historycznym (walka narodowo-wyzwoleńcza), taktycznym (działania organów porządku obliczone na jego utrzymanie bądź przywracanie), ale skupiając się na przyczynach bezpośrednich, można i trzeba powiedzieć, że do tragedii doszło w rezultacie złamania przez oficera kilku zasad i poleceń; co najmniej wyjścia poza rejon działania, przekroczenia zasad działania (podjęcie interwencji, zamiast ograniczenia się do obserwacji), wzięcia na działania broni. I nie jest tu żadną okolicznością łagodzącą, że wcześniej wszyscy uczestnicy patrolu byli uczestnikami i świadkami ostrych walk na osiedlu Zgody, palenia pojazdów, że znosili rannych do polowego ambulatorium – w tym zomowca, z głową rozbitą na pół płytą chodnikową (to też ustalenia procesowe), innymi słowy, że sprawca znajdował lub mógł się znajdować w stanie silnego wzburzenia – zresztą potem musiano mu udzielić pomocy psychologa. (...)

1 listopada na grobie Bogdana Włosika jak zwykle zapaliłem świeczkę (...). Niezależnie od wszystkich okoliczności, zasłużył sobie na ciepłe wspomnienie, zwłaszcza w Krakowie.

***

Fragmenty korespondencyjnej rozmowy z kpt. SB Aleksandrem Mleczką:

Maciej Gawlikowski: Może Pan szczerze porozmawiać o akcji, która zakończyła się śmiercią Bogdana Włosika?

Aleksander Mleczko: Nie mam żadnego wpływu na to, co pan napisze i co pan sądzi, o tym dwumetrowym potworze z bezpieki, który, co pewnie przyznali wszyscy pana rozmówcy (o ile byli uczciwi na poziomie minimum elementarnym), na nikogo w swojej służbie nie podniósł ani ręki, ani głosu i nawet nie rzucił w niczyją stronę „mięsem”.

Niech pan napisze wszystko, jak uważa, a przy okazji może pan sprawdzi w IPN-ie, jak to było z ludźmi, którzy w bezpośrednim sąsiedztwie tamtego dnia składali papiery o przyjęcie do służby. Życzę powodzenia w „prawdziwym’ pokazywaniu naszej historii i Historii.

Gawlikowski: Plotka o tym, że Włosik złożył niedługo przed śmiercią podanie o przyjęcie do milicji, jest wyjątkowo podła. To bajeczka wymyślona bodajże przez pułkowników Biela i Działowskiego, w każdym razie na pewno przez tego pierwszego kolportowana wśród funkcjonariuszy. Bogdan Włosik był głęboko zaangażowany w działalność opozycyjną, brał udział w strajku, w demonstracjach. Znam tych, z którymi działał. Miał zamiar pójść na studia, widziałem jego zapiski i rozmawiałem przez wiele godzin z jego rodzicami i siostrą. Rozczarował mnie pan. Naprawdę pan w to wierzy? Pan?

Czy taka wiara ułatwia samorozgrzeszenie?

Mleczko: Widzi pan, że rozumujemy paralelnie. Ja nigdzie i nigdy nie napisałem, że Włosik składał papiery do służby. Taka była kolportowana informacja, ale podjąłem wysiłek sprawdzenia w IPN-ie i mam powody przypuszczać jak pan że to była fałszywka. Choć przez wiele lat wierzyłem w nią. Nawet obchodziliśmy coś w rodzaju żałoby bez kpiny, że sprzymierzeniec zginął w taki głupi sposób, przez głupotę jakiegoś palanta z bronią.

Gawlikowski: Nie przypuszczam, że to fałszywka. Ja to wiem. Niech się Biel smaży w swoim ubowskim piekle za tę plotkę.

Mleczko: Co do Biela mam inne zdanie. Jeżeli puścił tę, jak pan powiedział fałszywkę, to zapewne jego samego ktoś zrobił w konia. Mimo pozorów wydawał mi się dość prostolinijny (oczywiści,e nie dam sobie głowy uciąć za niego, jest niewielu ludzi, za których bym sobie dał). W relacjach ze mną zawsze był w porządku. Kiedy byłem karany za jakieś odchylenia od pryncypiów esbeckich, on mnie bronił. Lubiłem go, będę lubił pośmiertnie, zdziwiło mnie, że na jego pogrzebie było ponad 5 tys. ludzi i to wcale nie spędzonych siłą. Chyba nawet lubili go w kurii. Może się maskował, nie wiem. Może sam wymyślił i puścił plotkę... Nie mam pojęcia.

Może pan nie uwierzy, ale dopiero z samizdatów dowiedziałem się, że był Katyń, Starobielsk… Dopiero po przyznaniu się Gorbaczowa, tak naprawdę w to uwierzyłem. Głupio, oczywiście. Pewnie kiedyś ktoś mnie przekona, że Józek Biel był draniem i zakłamanym bandziorem. Wtedy, cóż, poczuję, jakby znowu ktoś bliski odszedł. Chciałbym, aby się okazało, że akurat on był w porządku. I bardzo chcę, aby w jego przypadku pan się mylił.

Gawlikowski: Dlaczego nie zabronił pan Augustynowi wziąć broni, słysząc o jego zamiarach? Na dodatek, wiedząc chyba, że to człowiek dość słaby psychicznie, raczej tchórz.

Mleczko: Wydałem zakaz, a konkretnie powtórzyłem zakaz, jaki wydał szef wojewódzkiej bezpieki do wszystkich członków patrolu (nie tylko do A.A.). Przyznaję się, że w sądzie dodałem, że chociaż wydałem taki zakaz, to wewnętrznie byłem przekonany, że jest on nieuprawniony tak wówczas myślałem. Rozumowałem w ten sposób; skoro jest to oficer, wyższego stopnia niż ja, o dłuższym niż mój stażu, do tamtej pory uważany za profesjonalistę (niestety, sprawiał znakomite wrażenie, wysoki, przystojny, pewny siebie, przekonujący) wówczas nie mogłem się spodziewać, że jest powiedzmy... nieodpowiedzialny odpowiednio przeszkolony, któremu wydano broń i pouczono o warunkach i przypadkach jej użycia, to niewłaściwe jest odbieranie mu tej broni, kiedy wychodzi do służby. Całe szczęście, że to moje ówczesne rozumowanie nie było rozumowaniem szefostwa, bo pewnie mielibyśmy w Krakowie Dziki Zachód. Przyznaję, że ówcześnie myliłem się w ocenie.

Gawlikowski: 21 października 1982 nie wspomniał pan o tym ani słowem prokuratorowi Chwiałkowskiemu. Ani słowem! Opowieści o tym rzekomym zakazie są znacznie późniejsze, z kolejnego etapu śledztwa. I wybaczy pan mało dla mnie wiarygodne. Także dlatego, że rozmawiałem na ten temat z wieloma osobami z SB, kompanii wywiadowczej, plutonu specjalnego i wydziału kryminalnego. Augustyn nie był jedynym funkcjonariuszem zabierającym broń na akcje. A pan nie był jedynym dowódcą patrolu, wiedzącym o takiej praktyce.

Mleczko: Pierwsze przesłuchanie nie było na protokół, tylko na notatkę. I tam wyraźnie zapisano moje oświadczenie o wydaniu zakazu. Co do brania broni na patrole, to byłbym bardzo zdziwiony, gdyby któryś z tych młodzików z mojego wydziału to zrobił kiedykolwiek. A starzy? Cóż, nigdy ich nie pytałem, ale też nigdy nie widziałem u nich broni na ulicy (chyba że szliśmy na zatrzymanie, przeszukanie etc.).

Gawlikowski: Na protokół. Bite cztery strony. Każda z pańską parafką. Uzupełnione o sprostowanie jednej kwestii znak, że przeczytał pan to przed podpisaniem ze zrozumieniem. Ani słowa o zakazie. Zeznał pan, że nie wydawał polecenia wzięcia broni i decyzja taka leżała w gestii samego Augustyna. Wyraźnie zeznał pan to, że w wypadku funkcjonariuszy o stażu dłuższym niż kilkumiesięczny, decyzja wzięcia broni była ich suwerenną decyzją. Dziwię się, że nie wylądował pan na ławie oskarżonych.

A po co wam była broń palna przy przeszukaniach?

Mleczko: Co do zapisów w protokole prokuratorskim czy sądowym, to proponuję niech pan idzie na pierwszą z brzegu rozprawę i posłucha świadka, potem zajrzy do protokołu i zobaczy, czy jest ujęte wszystko. Rzadko kiedy świadek, jeżeli nie odczuwa obawy przed odchyleniami w jego zeznaniach, domaga się sprostowania (a już drugi czy trzeci raz w czasie przesłuchania to..). To, co napisałem, wcale nie oznacza, że potwierdzam taki brak w protokole. Ja nawet nie pamiętam drugiego przesłuchania, faktu, że było.

Gawlikowski: Miałem sam parę rozpraw w charakterze oskarżonego, wielokrotnie byłem świadkiem, parę razy poszkodowanym. Nigdy nie podpisałem protokołu niezgodnego z moimi zeznaniami. Jeśli czegoś w nim nie było, żądałem dopisania. Jestem pewien, że pan czynił podobnie.

Wiedział pan, że Augustyn bierze broń. Przecież nawet dał mu pan klucz od szafki z bronią. Pańskie zeznania z 23.11.1990 r. i późniejsze z przewodu sądowego stoją w sprzeczności z tymi złożonymi na gorąco, tuż po zabójstwie Włosika. Jakoś wtedy nikt z was nie pamiętał o tym rzekomym zakazie...

Mleczko: Co do kluczy od szafy to chyba sam pan nie wierzy w to, że trzymałem w szafie broń podwładnych oraz tych, co mi nie podlegali. Musiałbym ją mieć wówczas większą niż była na przydziale. Każdy, któremu broń przydzielono, miał ją u siebie w skarbczyku.

Gawlikowski: To nie kwestia wiary. Wiem z pańskich zeznań, które trzymam przed nosem, że Augustyn nie miał swojej szafki służbowej i trzymał broń w pańskiej. Dlatego właśnie 13 października 1982 roku po południu, po powrocie na Mogilską z majorem Kozerą z MSW, wziął od pana klucz od szafki i poinformował pana, że weźmie z niej spluwę. A pan ten klucz mu dał!

Mleczko: Przyznaję, że przez moment – nawet nadmiernie długi – odczuwałem zażenowanie. Czyżbym rzeczywiście skłamał? Uprzytomniłem sobie jednak, że ma pan nade mną pewną przewagę. Ja to przeżywałem ćwierć wieku temu, a pan, pewnie całkiem niedawno oglądał kwity. Zważywszy, że od tego czasu aktywizowałem się w diametralnie innych obszarach, w pewien sposób sam usprawiedliwiam swoje zatory pamięciowe. Nie wiem, czy to było podświadome wypieranie pewnych niewygodnych elementów z bagażu pamięci, czy całkiem naturalne dobrodziejstwo zapominania, ale rzeczywiście, dopiero pana informacje odblokowały jakieś synapsy.

Faktycznie, po tragedii na Dąbrowszczaków, kiedy przywiozłem A.A. na Mogilską i przekazałem jego oraz jego broń, nastąpiło pierwsze przesłuchanie, może raczej powinienem powiedzieć rozmowa, aczkolwiek wojskowy prokurator (być może Chwaliński; chociaż wydaje mi się, że jego nazwisko zaczynało się na „F”; był w mundurze, chyba w stopniu podpułkownika) sporządzał notatkę z rozpytania, którą jak pamiętam, podpisałem. Była ona dość szczegółowa, aczkolwiek objętościowo nie najbardziej obszerna, chyba dwie strony. Tam opowiedziałem o okolicznościach pierwszej części patrolu i pobycie w KD MO Nowa Huta. Opowiedziałem też o tym, jak przyjechaliśmy na pierwszą przerwę i wszyscy poszliśmy załatwić o tyle ludzkie, co krępujące sprawy fizjologiczne.

Rzeczywiście, wówczas A.A. poprosił mnie o klucze do skarbczyka, odruchowo mu je rzuciłem, a kiedy odchodził, trochę zbyt późno zapytałem: „Po co?”. Odpowiedział całkiem na luzie, że weźmie klamkę. Wówczas ja, nie traktując poważnie tej uwagi, na wszelki wypadek krzyknąłem: „Ani mi się waż!”. Czy to był zakaz, czy potwierdzenie zakazu oficjalnie wydanego wcześniej?

Jak w każdym stanie podwyższonej gotowości, w dniu, kiedy miał się odbyć kolejny „marsz po krakowsku”, był układany plan przedsięwzięć, ze stałym zapisem, w jednym z punktów: „Funkcjonariusze biorący udział w zabezpieczeniu występują bez broni i pałek służbowych”. W domyśle; mogli mieć RMG (ręczny miotacz gazu). Każda grupa kierowana do realizacji któregoś z punktów takiego planu była zapoznawana z tym zapisem, stanowiącym w momencie zatwierdzenia dokumentu przez szefa wojewódzkiej SB rangę rozkazu – swój okrzyk ja traktowałem jako potwierdzenie tego zakazu.

Rzeczywiście, w tej rozmowie prokurator zasugerował mi, aby na etapie śledztwa nie kłaść akcentu na wymianę tych zdań, ale na emocje po pierwszym patrolu. Zapewne uznałem, że jeżeli nie powiem tego, to poprawię sytuację A.A., potwierdzając, że działał w stanie silnego wzburzenia etc. Dlatego, kiedy byłem przesłuchiwany po wezwaniu chyba na Rakowicką do Prokuratury Wojskowej, na pytanie: „Czy oficer miał prawo dysponować bronią?”, przytoczyłem warunki i przypadki jej użycia. Wskazałem, że jedynie w pododdziałach zwartych obowiązują inne wymogi, ergo każdy z nas tak naprawdę miał prawo dysponowania własną bronią, na własną odpowiedzialność (dzisiaj jest tak samo). Jednak przed sądem, zeznając pod odpowiedzialnością karną za fałszywe zeznania, kiedy padło stosowne pytanie, nie mogłem i nie chciałem ukryć tej sytuacji.

I niech mi pan nie mówi, że obawiałem się odpowiedzialności z tytułu jakiejś współwiny. Wiem, że tacy jak pan, jak również jacyś spóźnieni rewolucjoniści, najchętniej potraktowaliby nas jak chwasty (nie mówię, że akurat pan jest spóźnionym rewolucjonistą). Zwłaszcza tych z nas, tak nie do końca jednoznacznych, których trudniej szufladkować.

Będąc świadkiem w procesie, nic mi nie zagrażało, mogłem – gdybym chciał wówczas skłamać, powiedzieć cokolwiek na usprawiedliwienie A.A. Mogłem powiedzieć np. że słyszałem przez radiostację, krzyki goniącego go tłumu. Jaki byłby problem, po fakcie, dać A.A. radiostację nasobną, powiedzieć mu, żeby zeznawał, że miał ją cały czas włączoną i uzgodnić z kilkoma ludźmi, że słyszeli krzyki, słyszeli uderzenia i jego jęki, słyszeli nie jeden tylko dwa lub więcej strzałów? Jak Pan myśli, czyje argumenty by podzielił wówczas pąd?

Powiedziałem tylko prawdę. Opis tych kilkunastu sekund był moim obowiązkiem. Poza tym byłem na A.A. wściekły, bo nie tylko zabił, ale zabił bez wystarczającego powodu! Zabił, nie mając do tego żadnego prawa. Zawiódł nie tylko mnie, ale wszystkich swoich kolegów.

Podobnie, jak z ks. Popiełuszką w skali kraju, tak tu u nas po śmierci Włosika, nic już nie było takie samo. I pan dobrze o tym wie. Więc niech mnie pan nie obraża, że dla jakichś utopijnych zagrożeń, cyt. „dlaczego nie siedziałem razem z A.A. na ławie oskarżonych” miałem się poniżyć kłamstwem – a dzisiaj to już paranoja.

Ale dziękuję za przypomnienie. Rzeczywiście, trzymałem w szafie wyposażenie i rzeczy osobiste A.A., bo nie miał jeszcze swojej szafy i u mnie trzymał RMG, pałkę, pistolet, a nawet ręcznik i mydło. Wziąłem jego rzeczy do siebie, bo po prostu tego bęcwała polubiłem i chciałem mu pomóc w aklimatyzacji po przyjeździe z Nowego Sącza. Dlatego tak odruchowo rzuciłem mu klucz, bo w ogóle nie myślałem o jego depozycie przez pryzmat broni. Wszyscy chcieliśmy się opłukać, odświeżyć, napić herbaty etc., tylko ja, zanim mogłem to zrobić, musiałem iść na stanowisko dowodzenia i opowiedzieć, co widziałem w Nowej Hucie.

Teraz, co do oceny, że A.A. napisał Pan, że to nie był żaden fajter, tylko tchórz. Mam diametralnie odmienną ocenę. Właśnie to był nadmiernie odważny człowiek, a moim błędem było to, że nie zaniepokoił mnie u niego brak oznak strachu. Każdy z nas się bał, każdy normalny człowiek się boi w sytuacji, której nie zna, w której idzie, czy lepiej jest posyłany do konfrontacji. Jeżeli się nie boi to znaczy, że cierpi na jakieś odchylenie psychiczne, jest niebezpieczny dla siebie i innych. Widziałem korowody do kibla przed wyjazdem do tego typu działań (ba, sam uczestniczyłem). Jedni często oddawali mocz, inni mieli biegunkę, jeszcze inni rzygali. Ale szli i robili to, co do nich należało, bo uważali to za słuszne i uzasadnione. A.A. przed wyjazdem był opanowany, spokojny, w dobrym nastroju. Zbyt krótko go znałem, aby zrozumieć, że to nie jest normalne. Chciałem go mieć w swoim patrolu, bo facet z prewencji, obyty z bronią, taki opanowany, przecież nie zrobi głupstwa. A zrobił! Przecież, gdyby nie jego samopoczucie, to podobnie jak każdy inny oficer, nie wyszedłby poza przydzielony sobie teren działania. Nie na darmo krążyło u nas powiedzenie: „Nadgorliwość jest gorsza niż faszyzm”.

***

Por. Aleksander Mleczko, Kraków, 22 października 1982.

Naczelnik Wydziału Kadr, w miejscu.

Raport dot. przebiegu służby 13 października 1982.

W dniu 13 października br. wobec spodziewanego przemarszu protestacyjnego i możliwych zamieszek na terenie dz. Nowa Huta, zgodnie z zatwierdzonym przez Sztab KW MO planem przedsięwzięć miałem pełnić służbę patrolową w radiowozie Wydziału III-1 w rejonie Kombinatu. W ostatniej chwili okazało się, że wymieniony radiowóz nie może być użyty, stąd otrzymałem do dyspozycji cywilny samochód Wydziału Transportu nie wyposażony w radiostację stacyjną. Spowodowało to konieczność posługiwania się w dalszej pracy radiostacją nasobną. Wobec faktu, że większość pracowników obsługiwała od godz. 6.00 ochraniane obiekty i nie było możliwości ich użycia, otrzymałem polecenie skompletowania obsady radiowozu. Poleciłem tow. por. S. Michnowki[emu] – kierownik[owi] sekcji nowohuckiej, aby wezwał do budynku administracyjnego Kombinatu HiL A. Augustyna, którego zamierzałem wcielić do swojej grupy. Dodatkowo w składzie tej grupy był mjr T. Kozera – insp. Wydziału III Dep. V i ppor. M. Kowalski – oddelegowany na praktykę do tut. Wydziału z WSO w Legionowie, jak również nieznany mi z nazwiska kierowca z Wydziału Transportu. Bezpośrednio przed godz. 14.00 odwieźliśmy por. S. Michnowskiego do Kombinatu HiL i tam dołączył do nas kpt. A. Augustyn.

Zgodnie z otrzymanym zadaniem patrolowaliśmy rejon przemieszczania się marszu. Z uwagi na obecność mjr. Kozery działania realizowaliśmy na peryferiach demonstracji celem uniknięcia zagrożenia, jak również nie prowokowania uczestników. Około godz. 15.00 stacjonowaliśmy przy AL. Róż na wysokości os. Uroczego. W rejonie tym opuściliśmy samochód, zbliżając się do tłumu, przy czym kpt A. Augustyn i ja bezpośrednio weszliśmy w środowisko demonstrantów. Zauważyliśmy zatrzymanie przez grupy chuligańskie osinobusa, wysadzenie z niego pasażerów i kierowcy oraz włamanie do baku względnie zapasowego kanistra oraz ściąganie do butelek benzyny. Dodatkowo stwierdziliśmy wyraźną eskalację nastrojów, czego świadectwem było zwiększenie agresywności tłumu m.in. podpalenie pomnika W. Lenina. Po powrocie do radiowozu stwierdziłem, że dysponuje jedynie łącznością jednostronną, tzn. słyszę korespondencję innych lecz sam nie mogę nadawać. Podjąłem decyzję, wobec wzrastającego zagrożenia, aby udać się do KD MO Nowa Huta i tam przekazać uzyskane dane drogą telefoniczną do Sztabu.

Poleciłem zaparkować samochód na zapleczu KD MO od strony nieczynnego obecnie wejścia do kasyna. Wobec faktu uszkodzenia spodni przez A. Augustyna, jak również dla ubezpieczenia w/w poszedł ze mną, natomiast pozostała trójka nie opuszczała samochodu. Po przekazaniu informacji, kiedy zamierzaliśmy powrócić do służby, okazało się to niemożliwe wobec ataku demonstrantów na KD MO. Nie mogę ocenić, jak długo trwał ten atak, w każdym razie szedł on ze wszystkich stron i stanowił wyraźne zagrożenie. Wraz z A. Augustynem brałem udział w przenoszeniu bądź doprowadzaniu rannych romowców do dyżurującego lekarza. Atmosfera wśród załogi KD MO w tym pododdziału zwartego pod dowództwem ppor. Andrzeja Lipińskiego, który się wycofał do budynku, była bardzo napięta. Wybijane szyby, podpalony motocykl, ciągły atak połączony z faktycznym odcięciem budynku i ograniczonym zapasem środków rażenia spowodował, że szeregowi funkcjonariusze wręcz zaatakowali Komendanta Dzielnicy ppłk Florka, żądając wydania broni. Na własne oczy widziałem zniesienie do bramy wejściowej trzech wiatrówek celem użycia ich w obronie. Fakty te w połączeniu z wyglądem i stopniem uszkodzeń ciała u poszkodowanych romowców musiały wywołać przekonanie, że odbywające się zamieszki są najgroźniejsze od dotychczasowych, a tłum jest gotowy do fizycznego unicestwiania funkcjonariuszy. Dodatkowo zarówno ja, jak i kpt. Augustyn słyszeliśmy o utracie na rzecz tłumu kilku jednostek RWGŁ [ręcznych wyrzutni gazów łzawiących], z których jak się orientowaliśmy można strzelać, i miotać inne środki np. kamienie, nakrętki itp. zagrażające życiu. Po odblokowaniu budynku KD MO wróciłem do samochodu, gdzie dowiedziałem się, że pozostały skład grupy był ogarnięty przez demonstrantów atakujących KD MO, jednakże nie zostali oni rozpoznani. Po kilkunastu minutach dołączył kpt. Augustyn, który do tego czasu pomagał lekarzowi w opatrywaniu rannych. Uznając, że dalszy mój pobyt bez łączności w rejonie patrolowania nie ma sensu, zadecydowałem o powrocie do KW MO celem wymiany radiostacji.

W samochodzie kpt. Augustyn poprosił mnie o klucz do mojej szafy, w której z braku własnego pomieszczenia przechowywał swoje materiały, w tym mundur polowy i środki przymusu. Wysiadając z wozu stwierdził, że idzie po sprzęt, dodając, że bierze broń. Odpowiedziałem: „Ani się waż!”, traktując to raczej jako dowcip, jednak nie daję gwarancji, że słyszał moją uwagę, bowiem był już na zewnątrz.

W Wydziale Łączności technicy stwierdzili uszkodzenie radiostacji i dokonali wymiany. Pozostawiając mjr. Kozerę w KIPO, powróciliśmy w rejon działań w składzie: por. A. Mleczko, kpt. A. Augustyn, ppor. Kowalski i kierowca.

Po sprawdzeniu łączności ze Sztabem, otrzymałem polecenie patrolowania i oceny sytuacji w rejonie os. Wysokie, Złota Jesień i Jagiellońskie. Dla utrzymania łączności, wobec ekranu jaki stanowiła karoseria samochodu, często konieczne było opuszczanie pojazdu.

Po kilkakrotnych patrolach, w których uczestniczyłem na zmianę z A. Augustynem i M. Kowalskim stwierdzając, że w przydzielonym rejonie działania panuje spokój i poza sporadycznie formułującymi się grupkami młodzieży nie ma zagrożenia, wysłałem na kolejny patrol kpt. Augustyna i ppor. Kowalskiego co nastąpiło nie wcześniej jak ok. 18.40. Dłuższy czas nie wracali, jednak nie wywołało to mojego niepokoju, bowiem słyszałem korespondencję innych patroli, która nie świadczyła o szczególnym zagrożeniu. Nie wiem, o której godzinie dysponent ze Sztabu mjr P. Kościelniak polecił mi natychmiast udać się do IV Komisariatu wyjaśnić sytuację, stwierdzając, że mam tam znajomego.

Zakładając, że w międzyczasie mogła nastąpić zmiana sytuacji, udałem się tam pieszo, spotykając po drodze ppor. B. Łacinę z Wydziału V, który usiłował nawiązać łączność ze swoim dysponentem (skierowałem go do niego) oraz ppor. Kowalskiego. Kowalski na pytanie gdzie jest Augustyn, odpowiedział, że pozostał on w rejonie skrzyżowania ulicy Kocmyrzowskiej i Majakowskiego, gdzie „rozrabiają chuligani” natomiast on wraz ze spotkanym przygodnie ppor. Markiem Januszem wycofali się. Stwierdził też, że na trasie od kościoła do os. Wysokiego panuje spokój. Zwróciłem mu uwagę na niedopuszczalność pozostawiania samotnie kolegi z patrolu i wobec braku zagrożenia powróciłem do samochodu celem podjechania do IV Komisariatu.

Po przybyciu na miejsce, wręczono mi odłożoną słuchawkę telefoniczną i w rozmowie z mjr. P. Kościelniakiem otrzymałem polecenie natychmiastowego powrotu do bazy i rozbrojenia kpt. Augustyna. Do tego momentu byłem przekonany, że patrol milicji zatrzymał A. Augustyna z uwagi na brak jakichkolwiek dokumentów stwierdzających tożsamość. A. Augustyn wręczając mi broń, stwierdził, że pistolet jest nabity i brakuje 2-ch ładunków. Domyśliłem się, że zaszło użycie broni i zapytałem czy kogoś postrzelił, odpowiedział, że z 1,5 metra nie można nie trafić, a na pytanie o skutek postrzału odpowiedział, że napastnik natychmiast się zwinął i upadł.

Do przyjazdu do KW MO wobec stanu psychicznego A. Augustyna nie prowadziliśmy żadnych rozmów, nie robiłem mu też wyrzutów. W drodze do samochodu widziałem jedynie ślady pobicia w postaci pobrudzonego ubrania, kulejącego kroku oraz widoczne było duże zmęczenie w/w. Po przybyciu do KW MO kierowcy poleciłem oczekiwać na dyspozycje natomiast kpt. Augustynowi i ppor. Kowalskiemu napisać stosowne raporty. Broń zdeponowałem w swojej szafie. Zameldowałem się telefonicznie w Sztabie, otrzymując polecenie zejścia na dół i złożenia wstępnej informacji. Wówczas wstępnie rozpytałem A. Augustyna, uzyskując informacje, jak w jego raporcie. Przekazałem to płk. A. Trzybińskiemu.

Nadmieniam, że nie przeprowadziłem z kpt. A. Augustynem szkolenia w zakresie ujętego w planie zabezpieczenia punktu mówiącego, że funkcjonariusze występują bez broni służbowej i środków przymusu. Wynikało to przede wszystkim z faktu, że wcieliłem w/w do swojego patrolu w ostatniej chwili tj. o godz. 14.00 i nie było już czasu na szkolenia jak również z uwagi na wielokrotne już zabezpieczanie podobnych imprez i domniemaną znajomość tego polecenia oraz duże doświadczenie A. Augustyna jako funkcjonariusza połączone z jego wyjątkową (jak oceniam po poprzednich zabezpieczeniach) odpornością psychiczną, zimną krwią i zrównoważeniem.

Uwagi końcowe:

1. Należy podkreślić, że kpt. Augustyn pracuje w sekcji nowohuckiej systematycznie narażony na zagrożenie z uwagi na nieomal powszechną znajomość funkcjonariuszy przez załogę HiL, stały udział w zabezpieczeniach różnego rodzaju imprez, w działaniach represyjnych na terenie dz. Nowa Huta jak również fakt, iż większość pracowników sekcji mieszka na terenie tej dzielnicy.

2. Sytuacja jak w pkt. 1 jak również ciężkie uszkodzenia ciała, jakim ulegli funkcjonariusze m.in. tut. Wydziału spowodowały, że od pewnego czasu szczególnie w sekcji nowohuckiej narastała psychoza zagrożenia przejawiająca się w stwierdzeniach, że nie wezmą udziału w zabezpieczeniach bez broni. O powyższym meldowaliśmy drogą służbową.

3. Osobiście widziałem w nocy z 13/14 bm., że większość funkcjonariuszy biorących udział w zabezpieczeniu zarówno z Wydziału V jak również innych Wydziałów SB była uzbrojona. Stwierdziłem to naocznie w windzie, na kolacji i z osobistych wypowiedzi. Powyższe świadczy, że wspomniana psychoza dotyczyła nie tylko sekcji nowohuckiej, lecz miała charakter powszechny.

4. Osobiście stwierdzam, że nie jestem przekonany czy nawet gdybym widział u kpt. Augustyna broń przed zabezpieczeniem, poleciłbym mu jej zostawienie. W sytuacji, w jakiej się znalazł wobec agresywności tłumu, moim zdaniem miał prawo użyć broni, bowiem istniały tylko dwie alternatywy, że albo sam by zginął albo by jej użył. Faktu napaści na A. Augustyna nie można kwestionować, a brak znaczących sił milicyjnych w rejonie dodatkowo uprawdopodabnia możliwość zlinczowania tego funkcjonariusza. Niezależnie od tego czy byłby on uzbrojony.

Dodatkowo stwierdzam w oparciu o wypowiedź przedstawicieli Prokuratury Wojskowej, z którymi rozmawiałem w dniu 13 bm. w pomieszczeniach Wydziału Śledczego, że sformułowanie w planie zabezpieczenia „funkcjonariusze występują bez broni i pałek” jest niezgodne z prawem, które wyraźnie określa warunki i przypadki użycia broni. Według prawa, zdaniem przedstawicieli Prokuratury, funkcjonariusz ma obowiązek interwencji, a nawet użycia broni w określonych przypadkach, a gdyby tego nie zrobił, mógłby zostać ukarany za tzw. zaniechanie. Stwierdzam, że jedynym błędem popełnionym przez kpt. Augustyna było opuszczenie wyznaczonego rejonu patrolowania tj. przemieszczenie się w rejon skrzyżowania ul. Kocmyrzowskiej i Majakowskiego bez znajomości warunków, jakie tam panują. Drugą stwierdzoną nieprawidłowością było opuszczenie kpt. Augustyna przez ppor. M. Kowalskiego bez uprzedzenia i uzasadnienia.

5. Przedłożony mi raport A. Augustyna w sprawie użycia broni został skierowany do Wydziału Śledczego na żądanie Naczelnika, kopia przekazana Prokuraturze Wojskowej.

Podczas procesu Andrzeja Augustyna, trwającego wiele lat przed sądami trzech instancji, dowiedziono niezbicie, że w miejscu zastrzelenia Bogdana Włosika nie było żadnych zamieszek. Nie było tam tłumu chcącego linczować Augustyna. Zagrożenie istniało wyłącznie w wyobraźni zabójcy. Bogdan Włosik zginął za to, że stanął na drodze biegnącemu tajniakowi, któremu nie udała się próba zatrzymania dwóch młodych ludzi, wyglądających na uczniów podstawówki. Spłoszony krzykiem: „Ratunku! Ubek!” wpadł w panikę i puścił się biegiem w kierunku nieodległego komisariatu. Czekający na kolegów obok kiosku Ruchu Włosik, słysząc te krzyki, zrobił kilkanaście kroków w ich kierunku. Spotkała go śmierć.
Zarzutów prokuratorskich nie usłyszał żaden z dowódców SB, zezwalających podwładnym na zabieranie broni palnej na takie akcje.

[Mirosław Lewandowski, Maciej Gawlikowski, "Gaz na ulicach", t. II, s. 116-125.]